Kiedyś miałam swoje małe pasje. Kosmos, góry, muzykę.
Studia - z wyboru, nie z przymusu; fajną pracę na początek. Dobrego męża i najlepszego
przyjaciela. Po dłuższym czasie starań na świat przyszło najcudowniejsze
dziecko na świecie. Nie zmieniłabym niczego. Prawie. Gdzieś znikłam ja jako ja
– stałam się kobietą bez właściwości. Okropnym życiowym tchórzem.
Coś przeminęło z wiatrem, ale czas nadszedł, by wejść w nowy
wspaniały świat, pożegnać wściekłość i wrzask, sto lat samotności. Powiedzieć:
żegnaj smutku, stoczyć wojnę światów, obrócić wszystko w żart. Zerwać z fikcją,
obudzić się z głębokiego snu. Odbyć cudowną podróż w poszukiwaniu straconego
czasu. Zanurzyć się w intertekście. I znaleźć. Coś.
Przypomnieć sobie, że życie to nie tylko garnki, pieluchy i
zakupy. Że istnieje świat. Książka, film, muzyka. Podróż, taniec, śmiech. Że
mam głowę, a w niej mózg. Że organ nieużywany zanika.
Jako że do tej pory wrodzony cynizm nakazywał zbywać
uśmiechem wszelkie przejawy hamerykańskości oraz ignorować hasła w stylu „inspiracje!!” i
„kreatywność!!” na profilach znajomych, może być ciekawie. No
dobra, niech w końcu będzie ciekawie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz