Mój ulubiony Syn
niedawno obchodził pierwsze urodziny. Och, co to były za urodziny. Mama płakała,
tata też płakał - kiedy płacił. Prezenty
zaczęliśmy gromadzić jakieś trzy miesiące wcześniej. Najpierw był rowerek („No
przecież, że nie damy mu teraz, zaczekamy do urodzin, a skoro jest promocja, to
warto – prezent będziemy mieli już z głowy). Potem był album o dinozaurach („Jest
jeszcze za mały na niego, kartki za cienkie, ale odłożymy na półkę, później
będzie się bawił”). Następnie były inne mniejsze lub większe drobiazgi. Czy którakolwiek
z tych rzeczy wytrzymała do urodzin? Czy naprawdę muszę pisać odpowiedź? W każdym
razie Syn już od dawna świetnie radzi sobie na rowerku ;)
Koniec lipca zbliżał
się jednak wielkimi krokami, właściwe prezenty należało w końcu nabyć drogą
kupna. Jako dzieci, które zazwyczaj dostawały prezenty praktyczne (tornistry, buty
na zimę – takie były czasy ), obiecaliśmy sobie, że dziecko nasze na specjalne
okazje będziemy rozpieszczać. A jakie okazje mogą być specjalniejsze od
najspecjalniejszejszych pierwszych urodzin? Ufff, udało się – te fanty na pewno
dotrzymają do wydarzenia, postanowiliśmy i mocno trwaliśmy w tym postanowieniu.
Gości, pytających o synowe zachcianki, prosiliśmy, aby się nie wygłupiali i
tylko symbolicznie przynieśli po małym autku z napędem, bo Syn je uwielbia i
cały dom zamienia w tor wyścigowy, a z wanny robi zjeżdżalnię. Błagaliśmy o
nieprzynoszenie innych rzeczy, bo Syn ma wszystko. Powiem więcej – Syn ma
więcej niż wszystko. A my nie mamy już miejsca. Wcale. My naprawdę wcale nie
mamy już miejsca. Goście – przynajmniej częściowo – zastosowali się do prośby
(czyt.: przynieśli autka... i nie tylko :P). Syn był w niebie, tylu brum brumów
jeszcze w swoim krótkim życiu nie widział, całe morze aut. Co więcej, nigdy
jeszcze nie słyszał tylu „ku***w” puszczanych w eter po nadepnięciu przez mamę
czy tatę bosą stopą na takiego brum bruma. Ale to już inna bajka.
Dlaczego to piszę? Bo mój
syn jest zdrowy, szczęśliwy, rozpieszczany. Jedyne, co mogę dla niego zrobić (oprócz
najważniejszego – dawania miłości i milionów buziaków), to troszczyć się o
zwykłe pierdoły, dawać brum brumy i dmuchać na rozbite kolano. To jest cały
nasz świat – mój i męża. Kręcący się wokół pielęgnacji Synowej delikatnej pupy,
robienia pulpetów z indyka, spierania banana z koszulki, pokazywania samolotów
i biedronek. To tak mało.
Dziwnie to brzmi, prawda?
Jak to mało? Przecież robimy wszystko, co możemy, i jak najlepiej możemy.
To naprawdę mało.
Mamy względnie dobre warunki
mieszkaniowe, mam względnie dużo pieniędzy, mamy naprawdę dużo cierpliwości,
chęci, ciepła, czułości i wzajemnego szacunku. Mamy też dużo przykładów na to,
czego rodzice robić nie powinni, żeby ich dziecko było szczęśliwe. W końcu –
mamy Syna, który był wyczekany, wypłakany, a przez niektórych nawet wymodlony.
W takich warunkach
naprawdę nietrudno jest kochać. I to jest szczęście. Najprawdziejszejsze z najprawdziejsiejszych.
*
Na świecie co ok. 5
sekund umiera dziecko. Z głodu. 18 – 20 tys. dziennie. W XXI wieku.
„Głód jest najbardziej
ekstremalną formą ubóstwa, w której człowiek nie może zaspokoić elementarnych potrzeb życiowych. Statystyki są przerażające; co 5 sekund z głodu umiera jedno
dziecko. 26 mln dzieci w 41 krajach Afryki położonych na południe od Sahary
jest niedoźywionych. Żywności brakuje także w 6 krajach na północnym zachodzie
i zachodzie Afryki. Wielu mieszkańców Liberii, Sierra Leone lub Czadu musi
zadowolić się jedną miską ryżu raz na dwa, trzy dni. Większość dzieci nie jest
objętych stałą opieką lekarska. Dla porównania liczba mieszkańców na jednego
lekarza we Włoszech wynosi 200, a w Kenii 20 tys., Ghanie 25 tys., natomiast w
Burkina Faso aż 265 250 osób. Co roku na biegunkę umiera 3 mln dzieci, na
malarię 1 mln, na dyfteryt, koklusz i tężec 1,2 mln dzieci, na odrę 1,2 mln
dzieci, na zapalenie płuc 4 mln. Obecnie w Afryce subsaharyjskiej żyje około 90
proc. dzieci zarażonych wirusem HIV” (źródło: Mali wojownicy).
Dzieci, nawet
kilkuletnie, walczą w wojnach dorosłych.
„Dzieci-żołnierze
wykorzystywane są jako żywe tarcze, szpiedzy, kurierzy i zwiadowcy. Często
zmuszane są do zabijania. Często praktykuje się podawanie im narkotyków, które
mają za zadanie zwiększyć ich posłuszeństwo, oraz uśmierzyć strach
i ból. Dziewczynki, które stanowią 40% dzieci-żołnierzy, są
także często wykorzystywane seksualnie.
Mimo
silnego zaangażowania w walkę z problemem nieletnich żołnierzy prowadzoną m.in.
przez UNICEF i Amnesty International
nadal ponad 300 tys. dzieci wykorzystywanych jest w konfliktach zbrojnych.
Niektóre z nich w chwili rekrutacji nie mają ukończonych nawet 10 lat. Według
najnowszych danych przedstawionych na konferencji międzynarodowej
zorganizowanej przez Fundusz Narodów Zjednoczonych
Pomocy Dzieciom 6 lutego 2007 r. w Paryżu, od 1998 r. udało się osiągnąć demobilizację i
reintegrację ponad 100 tysięcy dzieci: 27 346 w Demokratycznej Republice Konga,
20 tys. Ugandzie, 16 400 w Sudanie, 11 780 w Libanie,
8 334 w Sierra Leone, 5 900 w Sri Lance, 4 tys. w Afganistanie, po 3 tys. w Angoli,
Burundi i Kolumbii.
Jednak
rozmiar zjawiska nadal jest ogromny. W samej Birmie
władza oficjalnie wciela dzieci do armii. Ich liczba szacowana jest na ok. 70
tys. Podobna liczba dzieci walczy w Somalii. W Demokratycznej Republice Konga
żołnierzami nadal jest ok. 40 tys. dzieci, w Ugandzie
i Kolumbii po 10 tys.
Szacuje się, że od 1990 roku na całym świecie ponad
1,6 mln dzieci zginęło w konfliktach zbrojnych” (źródło:Wikipedia: Dzieci-żołnierze).
Dzieci nie mogą się uczyć.
„W Afryce Susaharyjskiej wciąż blisko 40% dzieci
nie chodzi do szkoły. Są regiony, gdzie ten odsetek jest jeszcze większy.
Powody takiego stanu rzeczy są rozmaite, lecz wśród najistotniejszych wymienić
trzeba:
- brak bezpieczeństwa (zarówno w obrębie szkół, jak i podczas długiej drogi, jaką dzieci muszą przebyć, aby do nich dotrzeć),
- niewystarczającą liczbę odpowiednio wyszkolonych nauczycieli i brak podręczników,
- brak czystej wody i urządzeń sanitarnych (np. oddzielnych toalet dla dziewczynek i chłopców, możliwości umycia rąk),
- przekonania i praktyki, które zniechęcają rodziców do posyłania dziewczynek do szkoły,
- dyskryminację sierot i dziewczynek zarówno w systemie edukacyjnym, jak i bezpośrednio w klasach,
- słabe zdrowie i poziom odżywienia wśród dzieci.
Te braki i uchybienia mają negatywny wpływ na jakość
edukacji, a w konsekwencji, na wyniki w nauce dzieci. Brak edukacji ma z kolei
ogromny wpływ na rozwój społeczno-gospodarczy regionu i zmniejsza szansę
przyszłych pokoleń na spokojne i dostatnie życie. Już podstawowe umiejętności
wyniesione ze szkoły, takie jak pisanie, czytanie i liczenie mogą wiele zmienić
w życiu tych dzieci. Rozumiemy, jak konieczna jest szybka pomoc, dlatego
projekt wsparcia edukacji w krajach Afryki zyskał poparcie wielu darczyńców
UNICEF. Dziś „Szkoły dla Afryki” wspierają miliony osób z kilkunastu krajów
świata.” (źródło: Unicef).
Dzieci nie mogą bawić się autami, bo muszą pracować.
„Liczba dzieci wykonujących jakiś rodzaj pracy
sięga 352 milionów. Wśród nich aż 180 milionów z nich jest zmuszanych do pracy
w warunkach zagrażających ich życiu i zdrowiu: w kopalniach, przemyśle
chemicznym, rolnictwie i zakładach przemysłowych. Pozbawione prawa do nauki i
zabawy, normalności czasu dorastania, tracą szansę na lepszą przyszłość.
Najwięcej pracujących dzieci mieszka w krajach
rozwijających się. Problem ten jest szczególnie poważny w Afryce
Subsaharyjskiej, gdzie aż 29% (48 milionów) dzieci między 5 a 14 rokiem jest
zmuszonych do podjęcia działalności zarobkowej. W Azji pracuje 19% dzieci,
jednak z powodu ogromnej liczby ludności zamieszkującej ten kontynent jest to
ponad 127 milionów dzieci. W Ameryce Łacińskiej i na Karaibach jest to 16% i
odpowiednio na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej 15%.
Rodzaj wykonywanej pracy jest różny w zależności
od kraju, zależy od wieku i płci dziecka. Najczęściej jest to praca w
rolnictwie ale także w zakładach przemysłowych, handlu, restauracjach, hotelach
i różnego rodzaju usługach. Jednak najważniejszy jest fakt, iż we wszystkich
przypadkach dzieci pozbawione są dzieciństwa, odbierane jest im prawo do nauki
i zabawy.
Najważniejszą przyczyną, która zmusza dzieci do
pracy jest ubóstwo. W krajach, gdzie roczny dochód na osobę wynosi 500 USD lub
mniej, proporcje pracujących dzieci wahają się od 30% do 60% podczas gdy w
krajach o dochodach między 500 a 1000 USD pracuje już tylko od 10% do 30% dzieci.
Innym powodem może być nagła zmiana sytuacji ekonomicznej rodziny, spowodowana
śmiercią lub chorobą któregoś z jej członków. W Afryce Subsaharyjskiej dzieje
się tak za sprawą tragicznej epidemii HIV/AIDS, która w niektórych krajach
objęła już prawie połowę ludności. Dziecko, po śmierci lub w przypadku choroby
opiekujących się nim bliskich jest zmuszone do opuszczenia szkoły i podjęcia
pracy” (źródło: Unicef).
*
Czasem muszę sobie przypominać, że w tych
warunkach tak łatwo mi kochać moje dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz