wtorek, 23 września 2014

Cudowna ręka świętej Marii Magdaleny

Wpis już nie do końca aktualny, jak chciałabym, ale ostatnio praca zabiera mi wszystkie momenty. Nawet te, które powinny być wolne. W każdym razie w zeszłym miesiącu przybyła do nas z zapowiedzianą wizytą cudowna, ciepła i pachnąca dłoń św. Marii Magdaleny. Przyjechała wraz ze świtą z daleka, bo aż z Grecji, nie zabrała jednak ze sobą reszty szanownego ciała.  Mimo pewnych braków od 2 tys. lat nie gnije i zachowuje temperaturę żywego organizmu, a nawet topi śnieg.  Otoczona jest dogłębną troską, drogą szkatułą i gronem wierzących. 


Myślałam, że barwne to są religie afrochrześcijańskie, ze swoimi uzdrowicielami, mówieniem językami, charyzmatami i mordowanymi kurczakami. O, albo meksykańska Santa Muerte, czyli Święta Śmierć stojąca ramię w ramię z Guadalupaną. U nas tylko laska św. Mikołaja, smok św. Jerzego i czaszka św. Jana Chrzciciela w wieku 12 lat (kojarzycie?;)). Od przypadku ojciec Bashobora uzdrawiający tysiące na Stadionie Narodowym. 
I rozparcelowani święci.


Jak to się ma do składania ciała w ziemi w całości? Obrócenia się w proch? Dlaczego KK pozwala na czczenie (!) truchła!? Mogę nawet zrozumieć święte obrazy i figurki (choć jak to się ma do nieoddawania czci posągom?), przynajmniej można na coś popatrzeć w kościołach – ale truchła? A gdzie szacunek dla ciała? Gdzie głosy rozsądku, które każą grzebać  w ziemi sześciomilimetrowe poronione zarodki, określać ich płeć, nadawać imiona i wyprawiać im godne pogrzeby? Gdzie przeciwnicy kremacji? Gdzie protestujący przed wystawami The Human Body?


No jak to, gdzie. Przed ołtarzem. 


No dobrze. To tyle o cudownej dłoni – temat był aktualny, kiedy wpadłam na pomysł posta, jednak prokrastynacja i te sprawy (patrz: poprzedni wpis)... Czas połączyć tę mitologię z tematem właściwym, bo pierwsze akapity były w zasadzie wyłącznie dygresyjnym wstępem.


Jako fanka Doroty Wellman oglądam czasem „Miasto kobiet”. Odcinek, który najbardziej utkwił mi w pamięci, dzięki szanownym powtórkom i Internetowi miałam okazję obejrzeć razy kilka – za każdym burzyło się we mnie równie mocno. Trzy kobiety, trzy matki, dwie bohaterki i zdecydowanie antybohater. Jedna pozwoliła na pobranie organów od swojego tragicznie zmarłego syna – uratowała aż kilka obcych żyć. Druga – dzięki przeszczepowi serca uratowała swoje maleńkie dziecko. I ta trzecia. Ta, która wolałaby, żeby jej dziecko umarło (!), niż zgodzić się na przeszczep. Bo przeszczep przecież może się nie udać (więc lepiej, żeby dziecko umarło od razu, niż żyło chociaż tę parę lat dłużej), bo tak ją wychowano (gratuluję rodzicom), bo ciało powinno być integralne (pozdrawiam dłoń św. Marii Magdaleny), bo względy humanitarne (wobec martwego ciała). Zresztą... Zobaczcie sami (do końca, do bezbłędnej puenty p. Doroty!) i nie zabierajcie ciała do nieba.



A Ty? Którą matką jesteś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz