Wpis już nie do końca aktualny, jak chciałabym, ale
ostatnio praca zabiera mi wszystkie momenty. Nawet te, które powinny być wolne. W każdym razie w zeszłym miesiącu przybyła do nas z
zapowiedzianą wizytą cudowna, ciepła i pachnąca dłoń św. Marii Magdaleny.
Przyjechała wraz ze świtą z daleka, bo aż z Grecji, nie zabrała jednak ze sobą
reszty szanownego ciała. Mimo pewnych braków od 2
tys. lat nie gnije i zachowuje temperaturę żywego organizmu, a nawet topi
śnieg. Otoczona jest dogłębną troską,
drogą szkatułą i gronem wierzących.
Myślałam, że barwne to
są religie afrochrześcijańskie, ze swoimi uzdrowicielami, mówieniem językami,
charyzmatami i mordowanymi kurczakami. O, albo meksykańska Santa Muerte, czyli
Święta Śmierć stojąca ramię w ramię z Guadalupaną. U nas tylko laska św.
Mikołaja, smok św. Jerzego i czaszka św. Jana Chrzciciela w wieku 12 lat
(kojarzycie?;)). Od przypadku ojciec Bashobora uzdrawiający tysiące na Stadionie Narodowym.
I rozparcelowani święci.
Jak to się ma do
składania ciała w ziemi w całości? Obrócenia się w proch? Dlaczego KK pozwala
na czczenie (!) truchła!? Mogę nawet zrozumieć święte obrazy i figurki (choć
jak to się ma do nieoddawania czci posągom?), przynajmniej można na coś
popatrzeć w kościołach – ale truchła? A gdzie szacunek dla ciała? Gdzie głosy
rozsądku, które każą grzebać w ziemi
sześciomilimetrowe poronione zarodki, określać ich płeć, nadawać imiona i
wyprawiać im godne pogrzeby? Gdzie przeciwnicy kremacji? Gdzie protestujący
przed wystawami The Human Body?
No jak to, gdzie. Przed
ołtarzem.
No dobrze. To tyle o cudownej dłoni – temat był aktualny, kiedy wpadłam na pomysł
posta, jednak prokrastynacja i te sprawy (patrz: poprzedni wpis)... Czas połączyć
tę mitologię z tematem właściwym, bo pierwsze akapity były w zasadzie
wyłącznie dygresyjnym wstępem.
Jako fanka Doroty Wellman oglądam czasem „Miasto
kobiet”. Odcinek, który najbardziej utkwił mi w pamięci, dzięki szanownym
powtórkom i Internetowi miałam okazję obejrzeć razy kilka – za każdym burzyło się we mnie
równie mocno. Trzy kobiety, trzy matki, dwie bohaterki i zdecydowanie antybohater. Jedna pozwoliła
na pobranie organów od swojego tragicznie zmarłego syna – uratowała aż kilka
obcych żyć. Druga – dzięki przeszczepowi serca uratowała swoje maleńkie
dziecko. I ta trzecia. Ta, która wolałaby, żeby jej dziecko umarło (!), niż
zgodzić się na przeszczep. Bo przeszczep przecież może się nie udać (więc
lepiej, żeby dziecko umarło od razu, niż żyło chociaż tę parę lat dłużej), bo
tak ją wychowano (gratuluję rodzicom), bo ciało powinno być integralne
(pozdrawiam dłoń św. Marii Magdaleny), bo względy humanitarne (wobec martwego
ciała). Zresztą... Zobaczcie sami (do końca, do bezbłędnej puenty p. Doroty!) i
nie zabierajcie ciała do nieba.
A Ty? Którą matką jesteś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz